Kermesz w Olchowcu, Haczów, Iwonicz Zdrój, Bełkotka

15 czerwca 2019
Kermesz w Olchowcu, Haczów, Iwonicz Zdrój, Bełkotka

Pierwsza wycieczka z naszym drugim synem Stasiem, ale nie górska 😊

Dygresja na temat pogody

Ten weekend zapowiadał się różnie. Nie mam w zwyczaju siedzieć na serwisach pogodowych i odświeżać ekran w nadziei, że będzie dobra pogoda o ile taką prognozują, a tymczasem leje niemiłosiernie. Biorę co daje mi Bóg i dzień. Najważniejsze, że mam ten dzień dla rodziny i pragnę go z nimi spędzić. Pogoda co prawda rozdaje karty, ale nie ma wpływu na moje decyzje. Ja tu rządzę i dopasowuję się do warunków by było miło. 😊

Z tą etykietką na czole uspokoiłem Basię, gdyż wg jej patrzeń internetowych zapowiadano deszcze i burze. Co ma być to będzie. W jednym miejscu czasem pada deszcz, w innym akurat świeci słońce, albo grasuje delikatna chmurka w towarzystwie zachmurzenia. Zawsze się w coś wstrzelisz. Tak więc zaplanowaliśmy, że pojedziemy na trwający Kermesz w Olchowcu. Nigdy nie byliśmy na imprezie łemkowskiej, więc zauroczeni i ciekawi co tam będzie obraliśmy kierunek w stronę Dukli. Do naszej kochanej rodzinki dołączyła także moja Mama. Była to pierwsza wycieczka w czteroosobowym składzie z naszym nowym Nabytkiem: 3,5 miesięcznym Stasiem 😊

Wyzwanie I: jak zapakować się do samochodu?

Do samochodu zapakować 5 osób to nie problem. Jednak mając na uwadze 2 siodełka, które trzeba było jakoś ulokować z tyłu + 1 osoba normalnie siedząca miałem duże obawy co do wygody i miejsca dla tej trzeciej dorosłej osoby z tyłu. Pierwszą modyfikację jaką uruchomiłem ulokowała Jaśka z jego fotelikiem za fotelem pasażera, środek wolny dla dorosłej osoby, natomiast za fotelem kierowcy nosidełko ze Stasiem. Minusem tego rozwiązania był problem z wejściem osoby dorosłej na środek kanapy i bardzo mierna wygoda. To rozwiązanie miało jednak bardzo konkretne uzasadnienie. Niestety Jasiek jest na etapie „delikatnej” zazdrości względem młodszego brata i nader często zdarza się, że nagle go „pacnie” z mniejszą lub większą siłą. Ze względu na brak wygody osoby dorosłej przeszedłem szybko do drugiej modyfikacji, która okazała się najlepsza. Jasiek został na swoim miejscu, Staszka natomiast przesunęliśmy na środek. Fotelik z nosidełkiem podsunęliśmy maksymalnie w stronę drzwi by dorosły pasażer za kierowcą miał miejsce. Okazało się, że miejsca jest ogrom! Dodatkowo Mama, która z tyłu wylądowała pilnowała, by Jasiu przypadkiem nie zamachnął się na brata, którego miał pod ręką. Starszy brat szybko się uczy, tych ataków jest co raz mniej. Finalnie okazało się, że każdy siedział i jechał w nadzwyczajnym komforcie i to na dodatek w niewielkim samochodzie jakim jest Skoda Fabia. Da się pojechać na wycieczkę? DA SIĘ! 😀

Wyzwanie II: osprzęt

Wszystkie miejsca zajęte, więc jak się zapakować z całym balastem do małego bagażnika? Okazało się, że miejsca to jeszcze zostało sporo niewykorzystanego. Dla Jasia sprawa prosta: Nosidełko turystyczne, a w nim oprócz Starszaka wylądowała woda, jedzenie, przybory do przebrania dla Stasia. Po za tym do drugiego,. Mniejszego plecaka moja Mama zapakowała także trochę prowiantu, wody i innych przydatnych artefaktów. Co natomiast ze Stasiem? Otóż dla niego znaleźliśmy, a tak naprawdę to Basia znalazła NAJLEPSZE rozwiązanie. Takie, które jest anatomiczne, wygodne, nie skutkuje efektami ubocznymi dla dziecka: CHUSTA. Jednak ściślej w tym temacie to może kiedy indziej. 2 chusty w bagażniku stanowią dodatek i zajmują tak mało miejsca, że można je wcisnąć i dopasować w każde wolne miejsce w samochodzie. Dodatkowo dla Stasia wzięliśmy torbę z przegotowaną, zimną wodą, termosik z wodą ciepłą, chusteczki nawilżane, pieluchy i inne dodatki by można go było w każdej chwili przebrać z moczu lub kupki. Okazało się, że wszystko zmieściło się bez problemu w małym bagażniku poczciwej Skodicki.

Pierwszy punkt programu: poranna Msza Święta

Z moją Mamą umówiliśmy się na 9:30. Jak zawsze z małym poślizgiem pojechaliśmy na początek do kościoła Dominikanów w Rzeszowie na msze dla dzieci. Stasiu przespał całą liturgię, Jasiek natomiast poszerzał swoją strefę komfortu poczynając od mojej nogi, a finalnie dochodząc do ołtarza, gdzie nawet sprawnie się wokół niego poruszał. Dostrzegł tam dziewczynką z dwoma konikami bawiącą się pod amboną. Syn nie chcąc być gorszy dobył swoje 2 traktorki i jeździł nimi po stopniach lub po płytkach. Każdy miał swoje. Nie bał się, a to najważniejsze, by jak najdłużej zachował ciekawość świata i wychodził naprzeciw i był ciekawy świata oraz odważny. By czuł się raźniej stałem blisko niego, sam jeden na środku kościoła. Inny stojący okupowali boczne nawy lub tyły kościoła. Czułem się momentami jakby ksiądz mówił bezpośrednio do mnie gdyż nader często omiatał mnie wzrokiem. Wszak byłem naprzeciwko.

Kierunek: Haczów

Udaliśmy się w drogę. Pierwiej postanęliśmy na stacji Orlen by zakupić świeżą kawę, w moim przypadku z czekoladą. Następnie pojechaliśmy w kierunku Dukli. Niebo było zachmurzone, ale w obecnym momencie ogromnie duszno. Pytałem się mojego zespołu, czy idziemy na jakieś górskie przejście. Brak odzewu i większej ochoty na chodzenie tego dnia spowodowało, że postanowiłem pierwszy raz w życiu zajechać pod jeden z drewnianych kościołów w okolicy wpisanych w 2003 roku na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. W Bliznem byłem, Binarowej i Sękowej też, ale w do Haczowa nigdy jeszcze po drodze nie miałem. Po drodze relacji Babica – Miejsce Piastowe skręt do Haczowa wraz z tabliczką informacyjną o kościele jest bardzo dobrze widoczna. W okolicach Jasienicy Rosielnej należy skręcić w lewo by po około 7 km dostać się pod kościół. Ten piękny, drewniany i majestatyczny, jeden z największych w Europie prezentował się okazale. Obejście wykoszone, świątynia otwarta. Po sesji zdjęciowej na zewnątrz udaliśmy się środka. Tam nadmiar polichromii oraz kopia cudownej figury Matki Boskiej Bolesnej: Piety. Pełna bólu i cierpienia trzyma swojego syna bezwładnie leżącego na kolanach, który ma ubraną koronę. Dobrze, że ten ból trwał tylko 3 dni, bowiem trudno wyobrazić sobie radość jaką później zaiste przeżywała dowiadując się o zmartwychwstaniu 😊. Poczytaliśmy kilka ciekawostek, obeszliśmy świątynię, patrzyliśmy na ołtarze, ławy, zakamarki, w środku pachniało przyjemnie starym drewnem. Jak na świątynię drewnianą w wieku 500 lat to wyglądała na solidnie stojącą.

Kościół Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła

Sesja z Mamą

Sesja z Babusią

Konstrukcja słupowo-ramowa w przedsionku. Podstawa izbicy

Kopia Piery z 1400 r. Oryginał w pobliżu, w nowym kościele

Czas na Kermesz

Pojechaliśmy dalej ku głównej atrakcji tego dnia. Z każdym kilometrem na południe chmur na horyzoncie pojawiało się co raz więcej. W Dukli skręciliśmy w kierunku Nowego Żmigrodu by po kilku kilometrach skręcić w lewo ku miejscowości Chyrowa, wzdłuż potoku Iwielka. Jechaliśmy wtedy u podnóża wzniesienia Franków i tzw. Doliną Śmierci, gdzie toczyły się najbardziej zacięte walki podczas Operacji Dukielsko-Preszowskiej w 1944 roku. Słowacy po swojej stronie też mają Doliną Śmierci, ale na debaty historyczne tutaj miejsca nie ma. Minęliśmy jeden z trzech wodospadów Beskidu Niskiego, przejechaliśmy malowniczą Chyrową, z góry podziwiając cerkiew, która zamiast górować nad miejscowością była położona w jej dolinie, nad rzeką. Za miejscowością pojawił się przed nami cudny widok w kierunku Tylawy z ciemnymi i mrocznymi chmurami na horyzoncie. Następnie wjechaliśmy do miejscowości Ropianka. Aura dokoła wskazywała na dosyć mocn ulewę, który tędy dopiero co przeszła. Wjechaliśmy do Olchowca. Na dzień dobry przywitała nas OSP i miły starszy Pan wskazał lizakiem gdzie najlepiej postanąć. Oczywiście było to przy drodze. Wyładowaliśmy się z samochodu. W międzyczasie Jasiek zdążył już zasnąć to też go obudziłem. Basia zaplątała Stasia w chustę i ruszyliśmy w kierunku centrum miejscowości. Po 200 metrach zaczęło kropić. 30 sekund później nastąpiło oberwanie chmury. Na szczęście schowaliśmy się pod dach na pobliskim przystanku autobusowym i przeczekaliśmy burzę. Po 10 minutach przestało padać więc poszliśmy na teren festiwalu. Wokół sceny pełno straganów z różnej maści produktami. Ozdoby, łemkowskie ubrania, lokalnej produkcji miody, sery, pieczywo, proziaki, a także książki. Tak zwiedzając co tam ciekawego dokoła minęła mnie potężna postura o znajomej twarzy. Otóż sam Pan Kryciński, twórca autor legendarnych REWASZY przeszedł obok mnie. Po chwili zatrzymałem się przy straganie z pieczywem i nabyłem 2 suche proziaki. Smakowały trochę jak podeszwa, jednak moja Teściowa robi znakomicie lepsze. Zawładnęły by tym festiwalem – pomyślałem. Udaliśmy się pod scenę by posłuchać łemkowskich rytmów, akurat grał jakiś zespół ze Słowacji. Chmury z powrotem przyszły nad Olchowiec. Ściemniło się i zaczęło grzmieć. Ze względu na to, że posiadaliśmy jeden parasol Mama z Basią i dzieciakami zawrócili w kierunku samochodu. Ja postanowiłem zostać i kupić jeszcze lokalnego sera i pajdę chleba z bryndzą. Kolejka jednak była długa, a starsze Panie wdały się w rozmowy. Odpuściłem temat, kupiłem na szybko dwa grillowane serki wędzone (łocipki) z żurawiną i pognałem w stronę samochodu. Na wysokości przystanku autobusowego znowu nastąpiło oberwanie chmury, więc ponownie schowałem się pod dach. Przeczekałem 5 minut, gdy deszcz ustał poleciałem do samochodu by dać Dziewczynom i Jasiowi wędzonego syra. Zjedliśmy i odjechaliśmy z Olchowca. Temat dotknięty, niestety szybko zamknięty.

Ciemna chmury i deszcze nad Tylawą. Szeroka dolina w kierunku Przełęczy Dukielskiej.

Mamusia i krowy.

Podążając w stronę Imprezy

Scena festiwalu i dużo błota wokół

W ustach proziaki

Buty trekkingowe dają radę

Bełkotko!

Tuż za Olchowcem znowu się rozpogodziło, więc nie postanowiliśmy kończyć z atrakcjami. Udaliśmy się do Iwonicza Zdroju z myślą o spacerze nad Bełkotkę. Gdy dojechaliśmy ponownie wyszło słońce, a aura zachęcała do spaceru. Poszliśmy w kierunku głównego deptaka, następnie odbiliśmy ku wyremontowanej ścieżce nad osławione bulgoczące źródełko. Dzieje się tak z tytułu wydobywającego się z dna źródła gazu ziemnego. Kiedyś bulgotało na potęgę, dzisiaj trzeba chwilę poczekać by zobaczyć jakiś bąbelek wydobywający się z wody. Na miejscu wyrzeźbiona twarz Wincentego Pola, który dotarł do tego miejsca i tak o Bełkotce napisał:

W cieniu tych lasów coś tam szemrząc słodko, dziś, jak przed wieki, witasz nas Bełkotko! O jak natchnienie przez dusze przepływa, czysty się płomień z twych nurtów dobywa, a czcią przejęci nad źródłami twemi, wielbimy Boga w cudach naszej ziemi, bo ogień święty i szmer źródła rzewny, co tajemniczo z pod ziemi wychodzi, jest jemu życiu serc naszych pokrewny, co się z płomieni i łez cichych rodzi.

Droga w tamtym roku została wyremontowana to też więcej turystów tędy podążała. Po drodze natknęliśmy się na urządzenia z tarniną i rozbryzgującą się o nie wodą solankową – tężnie, wokół których tworzyła się mgiełka i mikroklimat leczący drogi oddechowe. Na samej ścieżce po bokach mijaliśmy polowe siłownie. Cała infrastruktura przygotowana pod turystów rzecz jasna. Ja z Jasiem nie doszedłem do źródła gdyż chciał się pobawić traktorkami w kamykach. Dziewczyny były, źródło zobaczyły i wróciły. W drodze powrotnej wstąpiliśmy na lody, a całość dopełniliśmy kawą w lokalnej kawiarence. Dzień można było domknąć szczęśliwym powrotem do domu.

Data wycieczki: 26.05.2019

Motanie

Plątanie

Zrobione!

W drodze na deptak

Basia ze Stasiem na tle senatorium „Stare Łazienki”

W tle Dom Zdrojowy, obecnie Gminny Ośrodek Kultury

Nowe obiekty po drodze do Bełkotki. Tężnie solankowe, rzekomo największe na Podkarpaciu

Plenerowe siłownie, robimy się z Jaśkiem

Nowa, kulturalna i mocno zatłoczona ścieżka do źródła

0 komentarz

Mogą cię także zainteresować

Napisz co myślisz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.