Z Tylmanowej na Koziarz i Palenica ze Szczawnicy

9 lipca 2019
Z Tylmanowej na Koziarz i Palenica ze Szczawnicy

Zmiana koncepcji

Tym razem szybki rodzinny wypad postanowiliśmy stworzyć w trochę innym wydaniu. Mniej „szybkim”, ale bardziej ułożonym i spokojnym. Trafność tej decyzji postanowiliśmy przećwiczyć w praktyce. Ze względu na dostępny tylko jeden dzień pomyślałem co zrobić, by zahaczyć ładne górki, zrobić z rodzinką trasę, na której jeszcze nigdy nie byliśmy i stworzyć dla Jaśka dodatkowe atrakcje, z których byłby najbardziej zadowolony. Przy wyborze odwołałem się do dziecięcych lat i moich wyjazdów z rodziną na wywczas. Od razu do głowy wpadły mi Pieniny, wyjazd krzesełkiem na Palenicę, gdzie na szczycie znajduje się zjeżdżalnia grawitacyjna od zawsze nazywana przeze mnie „bobslejami”. Pytając Jasia dokąd chciałby pojechać i co najbardziej chciałby zrobić odpowiedziałby: traktor, albo karetka, rzadziej wóz strażacki. Jest to okres gdzie należy dziecko zarażać i narażać na różne bodźce i doznania. Tutaj miałem sprawę jasną. Po akceptacji zarysu wyjazdu przez Basię nie miałem już złudzeń. Naszym celem stała się Szczawnica!

Plan ogólny był następujący:

  1. Wyjazd dzień wcześniej późnym popołudniem by do celu zajechać około godziny 20.
  2. Spokojny nocleg w Szczawnicy.
  3. Wyjście na górską trasę o długości około 10 km.
  4. Wyjazd na Palenicę kolejką krzesełkową.
  5. Kilka zjazdów „bobslejami” z Jasiem.
  6. Zjazd z Palenicy.
  7. Powrót do domu.

Dzień wcześniej w praktyce

Do pakowania dzieciaków i nas samych zabraliśmy się około 15 z myślą o wyjeździe wraz z wybiciem godziny 17:00 i zabraniem Jasia z przedszkola przed jego zamknięciem. Zapas czasowy wydawał się przyzwoicie duży, jednak w praktyce jak zawsze nastąpił poślizg. Pieluszki, butelki, ściereczki, ubrania. Niby jechaliśmy na 1 dzień z malutkim haczykiem, a tutaj uzbierały się prawie 2 pełne torby! Do tego nosidełko turystyczne i mały materac. Rankiem zadzwoniłem do Pani Basi ze Szczawnicy, właścicielki pensjonatu „Noclegi u Basi”. Okazało się, że wszystko zajęte, więc postanowiłem szukać nowych możliwości. Nie zdążyłem znaleźć nawet konkretnego miejsca, gdy 10 minut później Pani Basia dzwoni, że właśnie goście się zbierają i zwalnia się nocleg na jedną noc. To było przypieczętowanie naszych zamiarów. Z pakowaniem zeszło niestety prawie do 17, pojechałem więc po Jasia do przedszkola i wróciłem z nim do domu. Dopakowaliśmy co trzeba i o 17:30 ruszyliśmy z Rzeszowa autostradą na zjazd do Wojnicza i dalej przez Gródek nad Dunajcem i Nowy Sącz oraz Łącko do Szczawnicy. Po drodze jeszcze małe zakupy w biedrze i finalnie około 21 zameldowaliśmy się u Pani Basi. Szybki wypak artefaktów, przygotowanie łoża, umycie dzieci, kolacja i do spania. Punkt 23 ułożyliśmy się do łóżka. Stasio niestety zasnąć nie mógł, ciągle płakał i wiercił się w łóżku. Mamusia w końcu wzięła go do chusty, gdzie zasnął w ciągu 15 minut i dla niej prawdziwa noc zaczęła się po północy.

Biegowy poranek

Że to dobra akcja była, stworzyłem oddzielną relację:

Beskid Sądecki: Ze Szczawnicy na Przechybę niebieskim szlakiem

Właściwy poranek

Po prysznicu zabrałem się za Stasia i przygotowywałem go do posiłku. W międzyczasie obudziłem Basię by dokonała reszty procederu. Ja delikatnie zacząłem pakować tobołki i budziłem drugiego Młodego Zawodnika, który spał jak zabity. Górskie powietrza nie lada mu służyło. Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy wszystko i wpakowaliśmy się do samochodu.

Wracasz z biegania, a rodzina śpi 🙂

Widok z okna na Jarmutę i Wysoką

Poranna kawusia

Regeneracja przed wysiłkiem

Wycieczka na Koziarz

Najpierw pojechaliśmy do sklepu w celu zakupu wody i bananów oraz orzeszków. Następnie Basia poprosiła o wskok do kawiarni na kawę, więc blisko Englandera znaleźliśmy w miarę przytulne miejsce by chwilę posiedzieć i upoić się ciepłym porankiem. Następnie wyjechaliśmy ze Szczawnicy i udaliśmy się do Tylmanowej, gdzie schodził szlak z Lubania i Pasterskiego Wierchu do doliny Dunajca by następni wbić się w Beskid Sądecki na Błyszcz. Właśnie ten odcinek był naszym przeznaczeniem. Wjechaliśmy do Tylmanowej, przejechaliśmy przez wiszący most nad Dunajcem i pojechaliśmy drogą asfaltową wzdłuż szlaku do jej końca. Postawiliśmy samochód na świeżo skoszonej łące i rozpoczęliśmy przygotowania do wyprawy. Jasiek prosta sprawa, ubraliśmy mu ciuchy i daliśmy trochę orzeszków i kijka trekingowego by się chwilę sobą zajął. Tymczasem dokarmiliśmy Staszka i spakowaliśmy nosidło turystyczne. Basia misternie i solidnie zamotała Stasia w chustę, a ja ubrałem plecak i za rękę wziąłem Jasia by chłopak urobił sam trochę podejścia. Następnie zapakowałem gościa na kolejny etap na plecy i tym sposobem dociążyłem się na 23 kg na dość stromym podejściu.

Terenowe obrabianie dzieci 🙂

Motanie w polu

Te ruchy na łonie natury!

Męskie przygotowania

Iście kryzysowy początek

Szlak, który początkowo wiódł szerokim traktem leśnym, nagle odbił w młodnik i kazał iść przez krzaki i pokrzywiska. Bardzo szybko zdemotywował nas ten fakt. Basia stwierdziła, że jak tak dalej ma wyglądać szlak, to zawracamy i uciekamy z tej dziczy. Postanowiliśmy dać sobie szansę i pobrnąć w te chaszcze około kilometra. Jeżeli sytuacja nie poprawiłaby się – decydujemy odwrót. Tymczasem już po 500 metrach wąska i zakrzaczona ścieżka dobiła  z powrotem do szerokiej leśnej drogi, która wiła się poniżej równolegle do młodnika, przez który się przedzieraliśmy. To było tzw. wpisowe początkującego. Przejdziesz raz, zobaczysz i na przyszłość będziesz wiedział. Szeroka droga szutrowa nie opuściła nas już do samego Błyszcza. Wśród bąków, komarów, słońca i konkretnej ściany zdobywaliśmy kolejne metry w pionie i dystansie. Wreszcie po kilku kilometrach osiągnęliśmy pułap około 700 m.n.p.m. co zaowocowało wyjściem z lasu i polankami z konkretnymi widokami na Lubań, Pasterski Wierch oraz Trzy Korony wraz z Pieninami Właściwymi. Następnie znów weszliśmy do lasu by dokonać ostatecznego podejścia na Błyszcz skąd granią podeszliśmy na punkt docelowy naszej wyprawy: Koziarz. Nie zwalniając kroku wdarliśmy się na wieżę by upoić się pięknymi widokami dokoła. Pomagały w tym tabliczki informacyjne zamontowane z 4 stron wieży. Na nich znajdowały się ryciny panoram wraz z podpisanymi szczytami. Bardzo pomogło mi to rozgryzieniu szczytów, które nie do końca mi były znane. Tym bardziej, że z tego miejsca na Beskidy i Pogórza jeszcze nie patrzyłem. Mimo, ze widok na Tatry stąd zacny, nisko wiszące w oddali chmury zasłoniły całkowicie ten najpotężniejszy łańcuch górski w okolicy. Zeszliśmy na dół by zrobić mały popas i udać się drogę powrotną, która jak zawsze jest szybsza i krótsza. Od ciągłego i monotonnego bujania aż dzieci nam posnęły w nosidłach i chustach. Był spokój i cisza na wspólne pogaduchy i upajanie przyrodą. W tym błogim spokoju i rozważnym kroku doszliśmy do samochodu.

Palenica

Szybka zmiana odzieży i już znaleźliśmy się na drodze podążając w z powrotem w kierunku Szczawnicy. Dostaliśmy się na duży parking pod wyciągiem krzesełkowym na Palenicę. Szybko kupiliśmy właściwe bilety w automacie biletowym i udaliśmy się na krzesełko. Jak górscy Janusze radowaliśmy się jak dzieci jadąc do góry. Pytałem się Jasia, czy coś boi, a ten nagle zaczął z radochy śpiewać: „Stary rolnik farmę miał, IJA IJA OŁ!”. Stwierdziłem, że u Syna wszystko dobrze, więc pozostało mi tylko upajanie się chwilą razem z kochaną rodziną. Dotarliśmy na szczyt i czem prędzej zabrałem Jasiula na atrakcję mojego dzieciństwa: „bobsjele”, czyli profesjonalnie ogryzając temat zjeżdżalnię grawitacyjną. Kupiłem jeden bilet na spróbowanie, odbyliśmy małe szkolenie i znaleźliśmy się na torze. Postanowiłem jak za dawnych lat nie hamować i wykorzystać cały potencjał tej atrakcji. Składaliśmy się na zakrętach, a przeciążenia były odczuwalne. Gdy przy zawrotnej prędkości Jasiek znowu zaczął śpiewać „IJA IJA OŁ” doszedłem do wniosku, że albo dobrze się bawi, albo to jest jego sposób na walkę ze stresem. Chyba jeszcze nie rozgryzam mojego Syna. Na wszystko przyjdzie czas 😊 Zjechaliśmy na dół w pięknych widokach roztaczających się na Beskid Sądecki. W drodze powrotnej nawiedziliśmy jeszcze jedną z nowych karczm, zakupiliśmy lokalne łocipki i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. To była kolejna udana, rodzinna i pełna przygód wycieczka 😊

Data wycieczki: 1-2.07.2019

Na dobry początek.

Kryzys

Lubań

Moje Szczęścia!

Na tle Trzech Koron

Przed nami Błyszcza, po lewej Koziarz

Złapaliśmy grań

Przestrzeń

Na tle pasma Jaworzyny Krynickiej

Borówki na grani 🙂

Taki borowik!

Rodzinka na wieży widokowej na Koziarzu

Beskid Wyspowy i Mogielica po prawej

Tatko, chcesz orzeszka czy rodzynkę?

0 komentarz

Mogą cię także zainteresować

Napisz co myślisz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.